Byli z Liverpoolu. McCartney z porządnej rodziny, mógł robić mały biznes jak jego rodzice.
Lennon z najbardziej dramatycznym dzieciństwem, wręcz nieszczęśliwy, bez matki, ojciec zwiał,
wychowywany przez ciocię. Harrison syn Anglika i Irlandki, bardzo niedoceniony. No i Starkey,
syn samotnie wychowywany przez matkę. Praktycznie z jednej okolicy, a stali się najlepszym
zespołem w dziejach. Już wtedy było wiadomo, że nikt ich nie przebije. W ogóle początki kariery
nie tylko nie były usłane różami, jak większości wykonawców w tamtych czasach. Sam
McCartney wspominał, że jeszcze w 1961-62 w samym Liverpoolu było kilka zespół lepszych.
Wydaje mi się, że w ich przypadku zadziałał fenomen idealnego dopasowania.
Znaleźli też fajny sposób na nagrywanie płyt. Do 1966 roku każda była podobnie
skonstruowana. Dawali trzy, cztery wiodące numery, ale każda z 14 piosenek zawsze była inna
od pozostałych. Znaleźli idealną receptę na to, żeby nie grać na jedno kopyto przez kilka lat i do
widzenia.
Po solowej karierze okazało się, że McCartney potrafi robić głównie chałturę, no może poza
pierwszym okresem Wings. Lennon zupełnie zmienił styl, a Harrison dobre rzeczy wypuszczał
okazjonalnie. Chociaż to właśnie on zrobił w muzyce latach 80 i 90 najwięcej. Zaimponował mi
w Traveling Wilburys. Oczywiście Lennon już nie żył. Ringo okazał się beztalenciem. Dla mnie
miał jedną zaletę - strasznie równo grał na perkusji. Jak studyjny metronom.
Piszę o tym, ponieważ płyta "A Hard Day's Night" wywróciła moje życie do góry nogami. Sam
film obejrzałem bardzo późno.
Oj tak, to jest dopiero łamigłówka :) Niezła magia musiała zadziałać w tym przypadku. Samo spotkanie Lennona z McCartneyem, jedno miasto, wyrostki po 15, 16 lat... masakra. Cóż, chyba był po prostu jeden taki zespół na świat.
dla mnie jest pewna wskazówka która może pomóc rozwiązać tę zagadkę. Paul też był po stracie matki. Wtedy spotkał Johna. Obaj się świetnie ze sobą połączyli i razem z Georgm stworzyli jeden z najlepszych zespołów ever. Ringo dołączył dopiero w trakcie pierwszego albumu i okazał siębyć idealnym uzupełnieniem. Jak na ironię jednak dopiero ich najbardziej burzliwy okres(1966-1970) pokazał co oni tak naprawdę potrafią. A rozwiązanie zespołu było nieuniknione. I fakt - Ringo nie okazał się wybitnym muzykiem(zresztą nie tylko na muzyce się skupiał), Paul za bardzo poleciał w stronę miłosnych piosenek a Harrison pierwsze lata po rozpadzie raczej miał mniej udane. Najlepiej na tym wszystkim wyszedł Lennon który stworzył moim zdaniem album życia czyli Plastic Ono Band i nie obniżył lotów aż do swojej śmierci. Jednak tak patrząc na to z boku - chłopaki lepiej ostatecznie wyszli na solowych karierach niż gdyby mieliby siętrzymać na siłę dla zespołu.